Jazda motocyklem to prawdziwa przygoda. Ta prędkość i wolność powodują ekscytację, która wciąga niczym ulubiony serial. Ta przygoda może być jednak ryzykowna i niebezpieczna. Trzeba odpowiednich umiejętności, by poprowadzić taką maszynę – opanowania, pewności, ale i wyczucia, by móc zareagować w nagłych sytuacjach.
Co to ma wspólnego z LLidero?
Pewnego dnia turkusowy motor wjechał z impetem do naszego biura. Nagle się okazało, że ci, którzy do tej pory siedzieli z tyłu, muszą przejąć kierownicę motocykla marki LLidero w kolorze turkusowym. W poprzednich wpisach opowiadaliśmy o turkusie z perspektywy dawnych szefów. Teraz czas na opinie tych, którzy wcześniej byli nieco niżej w hierarchii, pisane przez jedną z takich osób.
Możesz też posłuchać tego artykułu na YouTube.
Turkusowa zmiana była dla nas jak podróż w nieznane, jak kierowanie motocyklem po raz pierwszy. Mieliśmy kaski i odpowiednie stroje, ale na barkach ciążyła nam odpowiedzialność, strach przed tym co będzie oraz niepewność. Wcześniej podział ról był znany – mieliśmy dosyć dużą swobodę, ale jechaliśmy na fotelu pasażera. Kierowca motocykla był znany, nawet jeśli było ich kilku, i to oni decydowali o kierunku jazdy i prędkości. A tymczasem nagle dostaliśmy hasło – nie trzymajcie się już z tyłu, teraz wy poprowadźcie tę maszynę, każdy na jakimś odcinku.
Wielu z nas towarzyszył strach, obawy przed tym, jak ta zmiana będzie wyglądała, dokąd nas zawiezie turkusowy motocykl. Czy teraz wszyscy będziemy zajmować się wszystkim? Ktoś najlepiej zna się na tym, ale inni nie mają o tym pojęcia. Jak to teraz będzie wyglądało?
Ten turkusowy motor wjechał do firmy z impetem, nikt się tego nie spodziewał. Moment, w którym dowiedziałam się o zmianie, wspominam jako chaos. Mieliśmy spotkanie, które trwało półtorej godziny, ale nikt nie wiedział, co się podczas niego wydarzy. Przemek powiedział „Wydaję już ostatnią decyzję jako szef – przechodzimy do modelu turkusowej organizacji”. Przygniotła mnie trochę kwestia odpowiedzialności – kto, co – w końcu od tamtej pory mieliśmy nie odpowiadać już przed szefem, ale przed całym zespołem. Ja jestem osobą, która musi się przyzwyczaić do sytuacji, przemyśleć, więc moja pierwsza reakcja to było takie totalne zaskoczenie i trochę strach. Ostatecznie spędziliśmy na tym spotkaniu trzy godziny, chłonęliśmy każde słowo i mieliśmy mnóstwo pytań. Pomimo obaw wielu z nas czuło, że to może być zmiana na lepsze. Wizja turkusowej organizacji, w której to my podejmujemy decyzje, wywoływała ekscytację i zaciekawienie.
Ja poczułem w sobie taką euforię, takie wow!. Pamiętam, że to było takie poczucie świeżości. Wróciłem wtedy do domu pełen pobudzenia i radości, że dzieje się kolejna duża zmiana. Mam wrażenie, że jestem taką osobą, która z dużym entuzjazmem reaguje na zmiany, nowości, traktuję to prawie zawsze jako szansę. Są oczywiście sytuacje, w których boję się zmian, jak każdy, ale w tej sytuacji czułem, że to będzie duża zmiana dla nas, dla naszej organizacji oraz okazja do rozwoju nas wszystkich. Widziałem w tym dużą szansę. Na dalszym etapie było trochę więcej trudu, znoju, bo przyszła rzeczywistość i trzeba było zmierzyć się z pewnymi wyzwaniami, oczekiwaniami i odpowiedzialnością, która na nas spadła.
Ubrani w kaski i odpowiedni strój chwyciliśmy kierownicę turkusowego motocykla i wyruszyliśmy w podróż. Najpierw powoli i z dużą ostrożnością. Zaczęliśmy od zdefiniowania na nowo zadań, którymi chcemy się zajmować. Wiedzieliśmy, że zgodnie z modelem turkusowym będzie ich więcej i że będą wykraczały poza to, co robiliśmy do tej pory.
Jak wspominaliśmy we wcześniejszych postach, podzieliśmy się na dwa zespoły, Biały i Zielony. W zespole Zielonym zorganizowaliśmy warsztat, który pomógł nam dopasować zadania do nowych ról. Pracowaliśmy na archetypach marki – każdy z nas określał, który archetyp najlepiej go opisuje. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy do siebie bardzo podobni – jesteśmy twórczymi Opiekunami, którzy lubią odkrywać nieznane. Następnie określaliśmy, co każdy z nas lubi robić, np. opiekować się klientami, tworzyć koncepcje czy pracować graficznie nad szkoleniem. Dzięki temu wiemy, komu możemy przydzielić konkretne zadanie.
Taki podział obowiązków umożliwił nam także skracanie łańcuszków w komunikacji z klientem – to osoba odpowiedzialna za dany etap (opracowanie koncepcji, praca z tekstami, oprawa graficzna) komunikuje się z klientem. Dzięki temu my nie musimy wydłużać komunikacji, a nasz klient kontaktuje się z osobą, która najlepiej zna dany etap tworzenia szkolenia.
Dołączyłam do zespołu jako deweloper. Po jakimś czasie stopniowo zajmowałam się również opieką nad klientem. Teraz, kiedy jesteśmy w mniejszych zespołach, czuję, że więcej ode mnie zależy i że muszę coś robić. To jest taka wewnętrzna motywacja. Czuję też taką swobodę do podejmowania się różnych zadań. Każdy może pójść w innym kierunku. Poza byciem deweloperem pomagam przy grafikach marketingowych, to też trochę inny obszar. Włączam się również do analiz finansowych. Organizacja turkusowa bardzo dużo uczy, to takie prowadzenie przedsiębiorstwa – czy opłaca się na coś wydawać pieniądze, itp.
Przejechaliśmy na turkusowym motorze setki kilometrów. Z czasem zaczęliśmy nabierać coraz większej prędkości, coraz pewniej wchodzimy w zakręty. Choć z początku towarzyszyło nam mnóstwo obaw, to z czasem je rozwialiśmy oraz wypracowaliśmy sposób funkcjonowania w nowej, turkusowej rzeczywistości.
Ta zmiana bardzo nas rozwinęła. Zorganizowaliśmy się w mniejszych zespołach, w których łatwiej się funkcjonuje. Odpowiedzialność daje mi większą motywację do wykonywania zadań, którymi zajmuję się na co dzień, oraz do podejmowania nowych. Rozwój firmy zależy teraz od każdego z nas, bo co 13 głów, to nie jedna.
Trzeba przyznać, że nauka jazdy na turkusowym motorze nie jest łatwa. Po drodze zdarzają się niebezpieczne zakręty, ale wychodzimy z nich cało. Czasem otrzemy się o asfalt, czasem za wcześnie zmienimy bieg, ale nikt nam nie mówił, że ta zmiana będzie łatwa.
Ta zmiana nie była i nie jest łatwa. Wymaga to dużej pracy od całego zespołu i uczenia się nowych rzeczy, np. podejmowania decyzji, brania odpowiedzialności za swoje czyny, samodzielności, podejmowania ryzyka, zmiany myślenia i zaufania innym. Jest to gra warta świeczki, ponieważ rozwijamy się nie tylko jako organizacja, ale także jako ludzie.
Zdajemy sobie również sprawę, że turkusu nie da się wdrożyć w jeden dzień, tak jak nie nauczymy się jazdy motorem w godzinę. Ta zmiana nadal się dzieje, są jeszcze u nas obszary, które wymagają zaopiekowania. Poza tym w organizacji, jak i na drodze, może wydarzyć się wszystko, dlatego trzeba zachować nieustanną czujność i rozwijać swoje kompetencje.
Cały czas ta zmiana trwa, a nasze zachowania i sposób podejmowania decyzji wciąż ewoluują. Na pewno wymusiło to na każdym z nas większą samodzielność, konieczność zrozumienia, jak działają obszary, którymi się zwykle na co dzień nie zajmujemy – zagłębienie się w aspekty finansowe. Ale też dało większą swobodę przy podejmowaniu decyzji, przy jednoczesnym zwiększeniu odpowiedzialności za działania. Muszę przyznać, że miałem kilka momentów, w których czułem się zagubiony i brakowało mi sztywnego podziału przełożeni – pracownicy. Ale z każdym kolejnym miesiącem w turkusie czuję się coraz pewniej. Jestem ciekaw, w jakich kierunkach wyewoluuje jeszcze nasz turkus.
Tym, co ułatwiło nam start turkusowym motocyklem i sprawiło, że nie połamaliśmy się na pierwszym lepszym zakręcie, był dobry kapitał początkowy – zaufanie.
Wiele dużych organizacji chce wdrażać turkusowe praktyki – zostawić władzę i hierarchię, ale obdarzać pracowników większym zaufaniem. Zaufanie to nie tylko pozwolenie na podejmowanie decyzji, ale i godzenie się na popełnianie błędów. Jeśli ktoś jest szefem, to nie znaczy, że jego decyzje będą lepsze. Często działamy w warunkach dużej niepewności. Może się zdarzyć, że wybierzemy najciekawszą pod względem krajobrazowym trasę, która zaprowadzi nas do przepaści.
W organizacji, w której 13 osób pilnuje kierunku i prędkości jazdy, jest mniejsze prawdopodobieństwo dojechania do przepaści. Teraz jesteśmy nie tylko lepiej poinformowani, ale i bardziej zaangażowani w to, co się dzieje w LLidero. Dzięki temu w LLidero jest więcej nas. Wyruszyliśmy w trasę turkusowym motocyklem z bagażem obaw i strachu, a po przejechaniu setek kilometrów czujemy większe zaangażowanie. Nie jesteśmy już biernymi pasażerami (którzy jednak mają swoje zadania podczas jazdy), tylko pełnoprawnymi motocyklistami, co bardzo nas rozwinęło. Nareszcie poczuliśmy ten wiatr we włosach!
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, jak wyłania się turkusowe LLidero, zapraszam do obejrzenia naszych nagrań o turkusie na YouTube i czytania naszych blogowych wpisów z tej serii.